Kunda też wyglądała pięknie, a dziewczyny to właśnie jako owe polne bławacie, co we zbożu rosną.
Najbardziej zaś Julka.
Ta dziewucha była Zacharyaszowego domu ozdoba. Krępa w sobie, niewielka wzrostem, miała oczy modre, a na gębie była jak ona dzika róża, która w polu kwitnie. Warkocz miała też bogaty, złocisty i lubiła w niego wstążki różne wplatać.
Słowem, odpowiedzialna dziewucha na wszystkie cztery boki, a chociaż dopiero jej na świętą Julią na szesnasty rok się obróciło, ale już nie jeden kawaler oczami za nią wodził.
Niedziw, panna jak orzech, rodu wspaniałego, bo Głowacze nigdy się z byle kim nie kumali, a przytem i z fortuną piękną, bo jej się pewnie będzie ze dwie włóki na Latoszynie patrzyło, a nie bez tego, żeby Zacharyasz i w gotowym groszu paru tysiączków dla niej nie uciułał.
Matka patrzyła na Julkę jak na obraz, zawsze do niej mówiła „moja Juluś“, a choć czasem w prędkości, jak zwykle przy gospodarstwie, dała jej pięścią po karku, to więcej z przyzwyczajenia i jako gospodyni zawzięta, aniżeli przez złość.
Milczkowie i Wędrowni też porządnie bryczkami do kościoła jeździli.
Piotr zaś chodził regularnie piechotą, bo już takie nabożeństwo miał i lubił bydlęciu raz na tydzień odpoczynek dać.
Rafałowie również pieszo chodzili, ale każde z osobna. On wybierał się rano, przed wotywą i szedł
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.