Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie pomaleńku, w ziemię patrząc, ona zaś wychodziła w jaką godzinę po nim i jak wypadała na drogę, to nie szła, ale leciała jak wiater.
Już bo w tej kobiecie widać z rodu powolności nie było; czy w pracy, czy w chodzie, czy w drodze, zawsze tak spieszyła, jakby ją kto poganiał.
I teraz szła, jakby ją wiatr przed sobą pędził, że tylko odzienie koło niej fruwało, ale ktoby się jej dobrze przypatrzył, toby zauważył, że nie była ona ani taka czarna, ani opuszczona jak zwykle.
Ludzie znajomi nie bez dziwu na nią patrzyli, miarkując co to jest, bo jakaś niepodobna do siebie była.
Czy się bardziej ściągnęła gorsetem, czy lepsze chusty na siebie przywdziała, czy może czarne jak smoła włosy przyczesała inaczej, ale wyglądała tak, jakby jej kto z dziesięć lat ujął przynajmniej.
Tylko w czarnych oczach miała nie ten ponury ogień co zawsze, ale coś, jakby smutek, zmartwienie, albo żałobę.
Ogladali się na nią ludzie, ten i ów powiedział jej „pochwalony“, na co chrześciańskim obyczajem odrzekła była „na wieki“, ale w gawędę nikt się z nią nie wdawał. Obcy bo nie mieli śmiałości, swoi wiedzieli, że do rozmowy nie ochotna, a przytem, takiemu chodowi, jakim ona chodziła, niktby nie wydołał, chyba żeby przy niej w dyrdy biegnął, co znowuż nie dla każdego jest podobne i foremne.
Siaki taki spojrzał tylko i rzekł: dyabeł w tej kobiecie siedzi; ale ona nie zważała na ludzkie patrzenie,