co ja powiem — on jest podobny do zbója. On jak spojrzy na człowieka, to całkiem nieprzyjemnie jest.
— Cóż to za jeden?
— Szlachcic, jak i tamta szlachta, z Lipowiców tu nastał, ale on swoim dworem sobie żyje, ze wspólnikami mało co utrzymuje kompanię. Jego nazywają Rafał.
— Rafał!
— Co się pan tak dziwuje, że jemu jest Rafał? Jego tak nazywają, dziwno byłoby, żeby się wcale nie nazywał. Co pan się tak skrzywił, czy to złe imię jest?
— Nie, zdaje ci się, cóż mi to szkodzi, czy on Rafał, czy Michał. On ma żonę
Żyd spojrzał ze zdziwieniem.
— Jakżeby taki człowiek bez żony był? Czy to gospodarz może być bez żony? On ma żonę? I ona też z nikim kompanii nie trzyma, mało kiedy słowo powie. Tam do nich niema pan po co jechać. Na co panu taka znajomość? Oni nie mają córki i nie lubią kompanii. Ja jeszcze nie widziałem, żeby tam kto przyszedł szklankę wody wypić.
— Pewnie w pałacu mieszkają?
— Co pan mówi w pałacu? Po co im pałac? Oni nie lubią kompanii... Siedzą sobie całkiem na osobności w starym czworaku. Pewnie pan zna ten stary czworak, co kole olszyny jest?
— Tak...
— To oni właśnie tam siedzą.
— Tam?... przypominam sobie ten czworak, chociaż tak szczegółowo Latoszyna nie znam.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.