Coś cztery izby w tej karczmie było, on jedną tylko dla siebie zatrzymał, a inne różnym swoim krewnym, przyjaciołom i wspólnikom powypuszczał, tak że po dwie, trzy familie w jednej stancyi siedziały.
Gniewał się o to Zacharyasz i inni wspólnicy się gniewali, ale co z Rafałem poradzić? Jak mu wymówki robili, to się bardziej jeszcze zachmurzył, zasępił i jedno tylko powtarzał:
— I karczma moja i żydy moje, a komu do tego nic.
I taki był zapamiętały i zawzięty, że właśnie na przekorę, dla tego, że mu ludzie wymawiali, toby rad jeszcze drugie tyle napuścić. Odgrażał się nawet, że i czworak żydom odda i jeszcze dziesięć budynków na swoim gruncie postawi i to samo z niemi zrobi.
Zwada z tego powodu poszła i tak się wszyscy z Rafałem posprzeczali, że nikt się do niego już nie odzywał, owszem każdy go mijał jak zapowietrzonego.
Ale on wcale do serca tego nie brał, bo tylko mu o grosz najbardziej chodziło, z Mordką zwąchali się zaraz i powstały między nimi różne spółki i konszachty.
Rafał potrochu pieniędzy dawał, a żyd niemi tak zawsze jakoś prędko zakręcił, że na drugi, trzeci dzień, nietylko co wziął, odniósł, ale jeszcze i zysk przyniósł taki, że się Rafałowi w głowie nie mogło pomieścić, jakim cudem pieniądz tak prędko rosnąć może.
I teraz, zajechawszy do swojej karczmy, Mordko zaraz do Rafała pośpieszył.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.