dają. Co to panu Rafałowi przeszkadza? Czy z ich gadania można mieć zarobek? Tfy!
— No, to prawda, ale zawsze...
— Ha! ha! ja się śmieję, dalibóg, ja się śmieję! Niech oni sobie będą gadające, a pan Rafał niech interes robi. Zobaczymy co lepsze jest.
— Sam nie wiem co robić... jechać czy nie jechać?
— Aj, co tu się namyślać!? Panie Rafale, co się tu namyślać? Na moje sumienie! taki interes może się nie trafić drugi raz, to jest rarytny interes! Pan Rafał wie, że Mordko umie interesów prowadzić. Nie trzeba czekać, ani klektać długo, ani nie trzeba sobie głowy zawrócić niepotrzebnem myśleniem, co tamta szlachta powie. Niech ona sobie gada co chce, aby pan miał swoje pieniądze w kieszeni. Ny, panie Rafale! pan jeszcze czeka? Ja myślałem, że jegomość już szkapę zaprzągł.
Rafał powoli poszedł ku zabudowaniom.
Wrzucił trochę siana do wasążka, wyprowadził ze stajni ziewającą szkapę i zaprzągł ją.
Potem wrócił do stancyi.
— Józiu — rzekł do żony — ja jadę.
— Jedź — odpowiedziała, nie patrząc wcale na niego.
— Może mi choć kawałeczek chleba i sera na drogę dasz, bo może późno w nocy powrócę, a może dopiero nad ranem.
Wzięła nóż, ukroiła chleba kawał i sera, owinęła w szmatkę i położyła przed nim na stole.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.