jak... dalibóg ja sam nie wiem co ja dla jegomości jestem... ale bardzo wielką życzliwość mam...
— No, nie marudź już.
— Niech jegomość pozwoli do izby. Mam taki trunek, co się pewnie nawet w samej Warszawie nie zdybie. Ognista rzecz... jak raz dałem jednemu chłopu półkwaterek, to bez trzy godziny pluł, ale wiadomo co to chłopska gęba! Szlachecka gęba to wcale innego jest... żeby sam ogień, to też może wypić.
— Oj, ty cyganie! dogadywać umiesz. Pierwszy z ciebie na to majster.
— Widzi jegomość kochany, w handlu to tak, żeby człowiek nie miał dobrej gęby, to bardzo nie tęgo wyglądał.
— Ale jedźmy, skoro mamy jechać.
— Zaraz, wnet jedziemy. Droga nam wypadnie przez Trojaczki; czy jegomość był kiedy w tamtej stronie?
— Nie byłem.
— No nic, ja będę drogę pokazywał, ja tutaj każdy kamień znam. Oj, oj, co ja tędy wyjeździł.
— Siadaj, siadaj, bo ludzie patrzą, na moja furmankę, gadać będą.
— Co to jegomości szkodzi... niech gadają! Niech im język spuchnie!
Nie mylił się Rafał, że ludzie gadać będą, bo zaledwie fura jego wyjechała ze wsi, już przed pałacem, na kamiennych schodkach, cała kompania się zebrała.
— Ja pierwsza panu Zacharyaszowi mówiłam — rzekła Milczkowa — żeby Rafała do spółki nie brać.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.