Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiłam że pożałujemy tego, ale Zacharyasz mądrzejszy, słuchać kobiecego gadania nie chciał. Ha! nawarzyliście sobie sami piwa, teraz je tedy pijcie.
— Eh! moja pani, najpierw wzięliśmy go wiadomo dla czego, bo pieniądze miał; a po drugie do tej pory jeszcze nam żadnego piwa nie nawarzył.
— Zacharyaszu! Zacharyaszu! — zawołał nabożny Piotr — co wy też powiadacie? Nie nawarzył piwa, mówicie?
— A nie, jak do tej pory.
— Tak? a czy to pięknie, że tyle żydów do wsi wpuścił? czy to pasuje, że z Mordkiem się przyjaźni? że z nim w jakieś szacherki wchodzi?
— O! o! wchodzi! zaraz w szacherki.
— Ja wam mówię, bom słyszał, że Mordko niby od niego pieniędzy pożycza, a po prawdzie oba szachrują jak cygany. Czy to szlachecka rzecz?
— No... handel nie hańba — odezwał się Zacharyasz — ja sam handlowałem bywało.
— Tak, ale handel handlowi niepodobny.
— Juści.
— A dziś, patrzcie-no tylko co ten człowiek wyrabia, toć obraza Bozka, grzech! Dziś święta niedziela, dzień na to przeznaczony, żeby go na modlitwie, na odpoczynku, na wesołości niewinnej przepędzić, a ten bezbożnik oto szkapę zaprzęga i jedzie. I z kim? po co? juścić wiadomo, że nie na spacer go żyd wozi, ale pewnikiem za oszukaństwem, za cygaństwem jakowem. Tfy! wstyd, wstyd na cały nasz Latoszyn!