Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

w obawie, że spojrzenie pana Sylwestra zmrozi cały jej zapał i zwarzy najpiękniejsze kwiaty retoryki.
Mógłby kto pomyśleć, że ów pan Sylwester ma na swej przeszłości jakąś plamkę, na sumieniu cudzą krzywdę, lub coś podobnego... Gdzież tam! Przeszłość jego bez skazy, sumienie spokojne; krzywdy, choćby najmniejszej, nie uczynił nikomu; zobowiązania spełniał z rzadką akuratnością, uczciwie. Pod tym względem nikt zrobić mu nie mógł najmniejszego zarzutu.
Był dzieckiem okolicy, w której mieszkał. Piotrowice do rodziny Załuczyńskich oddawna należały. Wziął je drogą spadku po ojcu, tak jak ojciec po dziadku, a dziadek po pradziadku. Wziął obdłużone i zniszczone, a doprowadził do stanu kwitnącego. Z wielkiego obszaru ziemi część odprzedał, z trzech folwarków zrobił dwa, ale długi pospychał, siostrę, która była za mąż wyszła, spłacił i dziś do zamożniejszych ludzi w powiecie go liczą. Choćby kto najtroskliwiej badał całą jego przeszłość, dzień po dniu, godzina po godzinie, nicby w niej nagannego nie znalazł.
Pan Sylwester objął na siebie Piotrowice przed laty, powróciwszy z Niemiec, gdzie wykształcenie swoje uzupełniał. Niebawem też ożenił się. Żonę wziął z Warszawy, córkę fabrykanta, czy przemysłowca. Na konkury czasu wiele nie stracił, bo w ogóle liczyć się z nim umiał; wszystkiego trzy, czy cztery razy do swej bogdanki jeździł, ale żyli i żyją z sobą dobrze, dochowali się syna i córki... Przysporzyli fortuny. Piotrowice należą do pana, a posag pani zabezpieczony jest na nich hypotecznie. Mówią ludzie, że pan Sylwester małżonce swej procent punktualnie co pół ro-