człowieku, zbudziłaby się duma... Nie, Janiu, nie, mój jedyny, nie mów ty mu nic, nie krwaw mu serca — zostańmy przyjaciółmi. O uczuciu twojem dla mnie nie wspominaj już nigdy; wiesz, że cię kocham duszą całą, niech ci to przekonanie wystarczy, tak jak mnie wystarczyć musi pewność, że ci obojętną nie jestem. Od tego punktu Janiu, już się drogi nasze rozchodzą...
— Więc odmawiasz mi stanowczo i na zawsze? Nie chcesz, żebym bywał w waszym domu, żebym cię mógł widywać?
— Ach Boże! czyż ja wiem? Wiem tylko to jedno, że cię kocham, i że jestem bardzo, a bardzo nieszczęśliwa...
Pochwycił rękę jej i do ust przycisnął.
— Jadwiniu — szepnął, a gdyby przyczyny, które rozdzielają nas dziś nie istniały, gdyby były usunięte...
— Złudzenie!
— Pewność! — rzekł z mocą. Ale czy czekać będziesz? Czy wytrwasz?
— O! nie krzywdź mię tem pytaniem, — odrzekła. — Wracajmy...
Chciał ją zatrzymać, pomówić z nią jeszcze, lecz przyśpieszyła kroku i połączyli się z resztą towarzystwa.
Janio miną nadrabiał, ale bólu wewnętrznego, cierpienia, jakie mu sercem szarpało, ukryć nie mógł. Odjechał wcześniej niż zwykle, pomimo że go Karpowicz zatrzymywał i zapraszał. Wymówił się niedyspozycyą nagłą, bólem głowy. I rzeczywiście bolała go ona szalenie: czuł, że na niej niewidzialna ręka wielki ciężar położyła, krew pulsująca w skroniach paliła go jak ogniem... Puścił koniowi
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/100
Ta strona została skorygowana.