— Nic.
— Więc mogę odejść?
— A nie; bądź łaskaw zaczekaj. Sądzę, że, jako ojciec, mam prawo zażądać od ciebie pewnych wyjaśnień. Czy wolno wiedzieć, dokąd wczoraj jeździłeś?
— Do Zawadek.
— I przepędziłeś tam zapewne cały wieczór?
— Tak jest.
— W Zawadkach mieszka ten stary bankrut Karpowicz? Wszak prawda?
— Nie, ojcze. W Zawadkach mieszka pan Marcin Karpowicz, ojciec mego szkolnego kolegi Ludwika, człowiek bardzo zacny i szanowny.
— A! zwracam honor, przepraszam. Wolno mi wszakże domyślać się, że ten bardzo zacny i szanowny człowiek ma córkę.
— Ma trzy córki.
— No! proszę. Wolno mi się również domyślać, że jedna z tych trzech panien, zapewne dość przystojna, kokietuje p. Jana Załuczyńskiego, w przyszłości właściciela Piotrowic i dość znacznych kapitałów. Jako kombinacya finansowa, pomyślane to jest wcale nieźle...
Janio zarumienił się; oburzało go to szyderstwo, raniło mu serce; pamiętał jednak, że ma do czynienia z ojcem, i wybuch siłą woli i rozumu powstrzymał.
— Dlaczego ojciec ubliża tym ludziom? — zapytał z żalem.
— Ubliżam? Nie. Wydaje mi się rzeczą naturalną, że taki p. Karpowicz, czując, że mu się grunt pod nogami
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/105
Ta strona została skorygowana.