— Zapewne; to tylko źle, że tym mniejszym siłom, jak je zowiesz, a właściwie tym bezsilnościom nieporadnym, jedynym punktem wyjścia wydają się siły „przypadkowe“, na które licząc, gnuśnieją w bezczynności i stają się nieużytecznym ciężarem... Ale zabrnęliśmy zanadto w ogólniki i odeszliśmy od przedmiotu, który nas specyalnie zajmował. Mojem zdaniem bezsilnością jest tutaj p. Karpowicz, a siłą przypadkową, na którą on ma widoki — jesteś ty!
— Nie.
— Czy możesz dać słowo honoru, że moje przypuszczenia są mylne?
— Bezwzględnie mogę.
— Wierzę ci, chociaż...
— Chociaż co, ojcze?
— Nie mam najmniejszego powodu do powątpiewania o twoim honorze, zdaje mi się wszakże, że tak poważne zapewnienie wydajesz zbyt pochopnie i nie opierając się na dowodach rzeczywistych.
— Na nieszczęście moje — rzekł Janio z westchnieniem — dowody, jakie mam, są wystarczające aż nadto.
— Tłomacz się jaśniej...
— Nietylko jasno, ale zupełnie szczerze. Nie widzę racyi, dla której miałbym ukrywać uczucie, jakie żywię w sercu dla panny Jadwigi Karpowiczówny. Kocham ją i bez niej życie nie ma dla mnie najmniejszego uroku...
Pan Sylwester brwi zmarszczył groźnie i rzekł suchym, bezdźwięcznym głosem:
— Romantyczną część sprawy możesz opuścić; przechodź do faktów, do owych dowodów, o których wspominasz...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/109
Ta strona została skorygowana.