Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

— Chciałabym cię umocnić na duchu i pocieszyć — mówiła, mając oczy pełne łez — chciałabym połowę zmartwień twoich wziąć na siebie. Biedny mój braciszku! nie znam panny Jadwigi, ale przeczuwam, że skoroś ty ją pokochał, musi być dobra i szlachetna dziewczyna. Dlaczego nie mielibyście być szczęśliwi? Jaka siła może temu przeszkodzić? Wola ojca... zdaje mi się, że ją twoja wytrwałość przemoże, że prędzej czy później ojciec ustąpi... Przecież nie może wyrzec się jedynego syna...
— Kto wie?
— Ja tak myślę, Janiu. Już i teraz, przed chwilą, ojciec okazał ci szczególną, nieznaną dotąd ani mnie, ani tobie łaskę.
— Łaskę?! W czem ją widzisz Irenko?
— Rozmawiał z tobą, pozwolił ci wypowiedzieć co myślisz. Czy to się kiedy praktykowało u nas? Ojciec z mamą rzadko kiedy rozmawia, a cóż dopiero z nami! Czy mieliśmy kiedy wolę własną, czy od lat najmłodszych słyszeliśmy od niego choć jedno słowo, prócz lakonicznej komendy: „Idź tam, zrób to, tego nie czyń, owego się ucz!“ Czy nie widzisz, że i teraz, ja panna dorosła, traktowana jestem w taki sam sposób. Dla ciebie robi wyjątki; tobie daje względną swobodę i samodzielność. Mów ty Janiu co chcesz, ale ja jestem najgruntowniej przekonana, że ojciec cię bardzo kocha, że pod tym lodowym puklerzem, którym się ciągle, nie wiem dla czego osłania, tleje iskierka, ukrywana troskliwie, może nawet gaszona, ale nie dająca się zgasić. Wiem i to, Janiu, że ojciec pragnie cię nagiąć do formy przez siebie wymarzonej, że będzie usiłował to