Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

wina. Za nią ukazała się Irenka, uwolniona już z futra, w skromnej, ale gustownej popielatej sukni, uwydatniającej jej gibką, zgrabną figurkę, uśmiechnięta, wesoła...
— Zkąd się to wzięło? — spytał Janio.
— Czy wyobrażasz sobie, że jadąc tu, mogłabym nie zabrać z sobą pełnego koszyka? Wiedzże o tem, że masz matkę i siostrę. Mama dała wino i szynkę, a ja piekłam wczoraj ciastka i przywiozłam ci trochę na spróbowanie. Czy wie pan — rzekła, zwracając się do Ludwika — że Janio jest taki abnegat, że nic a nic nie dba o siebie? Zapewne chce się milionów dorobić na Majdanie! My z mamą nie możemy na to pozwolić, żeby prowadził takie ascetyczne życie, ale on nas nic a nic nie słucha... Może pan, jako kolega i jako lekarz, wytłomaczy mu, że nie powinien tak robić. Niech mu pan da dobry przykład, bardzo proszę...
— Muszę cię pochwalić Irenko — rzekł Janio — ciastka są wyborne, i jeżeli rzeczywiście sama je robiłaś...
— Wątpisz?! o niewierny! czy mam złożyć dowody?
— Wystarcza mi twoje zapewnienie.
— Doprawdy, ci panowie nasi są pyszni. Zdaje im się, że oni tylko coś mogą i umieją, tymczasem nic. Zasieją zboże, zbiorą, wymłócą i na tem koniec, ale żeby nie my, toby nie wiedzieli nawet, jak dobry chleb smakuje...
— Trzeba ci wiedzieć Ludwisiu, że moja siostrzyczka jest emancypantka w swoim rodzaju — wtrącił Janio z uśmiechem.
— O bezwątpienia — odrzekła. — Pomiędzy zajęciami naszemi i waszemi jest pewna linia demarkacyjna, której nie pozwoliłabym przekroczyć mężczyźnie. Panowie jes-