a trzymano w karbach rygoru ostro. Miała to być dla Jania szkoła biedy i niedostatku, którą winien był przejść, dlatego aby umiał szanować majątek. W tej też myśli zapewne, oraz aby nie nabrał wady próżności i nie pysznił się z ojcowskiego majątku, ubierano go w mundurek z najlichszego materyału, musiał chodzić w łatanych butach, a z kilku rubli pozostawionych na drobne wydatki przez ojca, prowadzić drobiazgowy rachunek.
Tym sposobem syn pana Sylwestra przechodził za jednym zamachem kilka szkół: szkołę klasyczną, będącą kluczem do czytania Homera w oryginale i do otwarcia drzwi uniwersytetu w przyszłości, szkołę niedostatku uczącą poszanowania dóbr doczesnych i szkołę oszczędności. Zapominał tylko p. Sylwester, że po za temi szkołami była tam jeszcze szkoła koleżeństwa, towarzyszów i tej przyjaźni, co na szkolnej zawiązana ławce, trwa długo, długo, nieraz aż do grobu...
Na tej samej stancyjce biednej, nie z zasady zapewne, lecz z konieczności, umieścił swego syna niejaki p. Karpowicz, właściciel niewielkiego folwarczku, o parę mil położonego od posiadłości p. Sylwestra.
Ów Karpowicz, chcąc synowi dać wykształcenie, robił nadludzkie wysiłki, bo mająteczek był obdłużony, w glebie nieosobliwej, ciężary na nim duże, a rodzina liczna.
Ludwiś Karpowicz od razu się z kolegą Załuczyńskim zaprzyjaźnił, ciągle byli razem, w szkole siedzieli na jednej ławce, w domu uczyli się lekcyj wspólnie, grywali w piłkę na podwórzu, odsiadywali kozę za zbytki, — w doli i niedoli nierozłączni. Gdy mizernego Jania który chłopiec chciał
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/14
Ta strona została skorygowana.