czliwej, a pannie Jadwidze uściśnienie. Zapytałem jej: Czy się znacie? Odpowiedziała na to krótko: Kocham ją... Tą osóbką jest panna Irena Załuczyńska.
Jadwinia pokraśniała jak róża.
— Ona to powiedziała?
— Tak, siostrzyczko, ona sama. Widać z tego, że Janio nie ma przed nią tajemnic. No, Jadwiniu, nie rumień się, nie udawaj, że nie wiesz o co idzie...
— W istocie... zdumiewasz mnie, Ludwisiu.
— Janio i przedemną także nie ma tajemnic, wiem o wszystkiem. Postąpiłaś dobrze, tak jak powinnaś postąpić... Miej wytrwałość i nie trać nadziei. Nie zawiedziesz się na Janku. Rodzicom nie mówiłaś nic?
— Ani słowa.
— To bardzo dobrze, a ty się nie martw Jadwiniu, rozpogódź czoło, bądź dobrej myśli i ufaj, a nie poddawaj się zwątpieniu i smutkom. Powiedz mi szczerze: czy ty go bardzo kochasz?
Nie odrzekła ani słowa, podniosła tylko na brata oczy załzawione, a tak wymowne, że wyraz ich mógł długą, serdeczną spowiedź zastąpić.