Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

źrenic, co światło dzienne przysłania; w każdym razie nie są to łzy, które smutek lub rozrzewnienie wyciska. Zkąd? Jakim cudem?
Pan Sylwester Załuczyński i łzy! cóż za ironia! toć on pracę całego życia w to włożył, żeby się wszelkich sentymentów pozbyć, ciężkie walki z sobą, z temperamentem nieposłusznym staczał, męczył się, łamał, gnębił, aby się do idei swej przewodniej jak najściślej zastosować; aby wyrobić w sobie spokój i granitową niezłomność, hart stali i chłód stalowy, który wtedy dopiero mieć można, gdy się nad uczuciami panuje, gdy się z pod ich władzy zupełnie i całkowicie wyzwoli. Wszelkie porywy serca i uniesienia są jakby ognie, w których i granit się kruszy i pęka, a stal hart traci; gasić i tłumić je trzeba.
Przez całe życie swoje p. Sylwester z temi ogniami walczył, i zdawało mu się, że je opanował zupełnie, że płomienie zgasły, węgle zczerniały i pozostała z nich tylko garść szarego popiołu... Zdradziecki popioł! snadź ukrył w sobie iskierkę małą, która nie zgasła, nie wystygła, lecz żarzy się powoli, gotowa przy sprzyjających warunkach błysnąć i wszystko dokoła siebie zapalić...
On całe życie mocował się sam z sobą, a nie dla siebie przecież. To nie była namiętna walka skąpca z głodem dla posiadania złota, ale szarpanie się i bój nieustanny z uczuciami, z krwią, sercem, porywami duszy, bój dla idei podjęty. Powiedział sobie: praca i bogactwo — zbawienie; to hasło na sztandarze swoim wypisał i za niem szedł, wyrzekłszy się wszystkiego, jak mnich-asceta średniowieczny, który oczy w niebo utkwiwszy, ziemi się wyparł i wielką siłą woli zapomnieć o niej potrafił.