Wszystkie trzy siostry odbywały konferencyę, jakie kwiaty w tym ogródku być mają i jaką formę nadać rabatkom pod nie przeznaczonym.
W trakcie tej ważnej narady, która odbywała się na gruncie, w ogródku, przy złotawych blaskach zachodzącego słońca, rozległ się chrapliwy odgłos trąbki pocztowej i duża zielona bryka, zaprzężona w parę chudych koni zatrzymała się przed domkiem.
Panny cofnęły się w głąb ogródka i obserwowały przybysza.
Z bryczki zsunął się niezgrabnie człowieczek maleńkiego wzrostu, cokolwiek krzywy w ramionach, z nieproporcyonalnie dużą w stosunku do postaci swej głową.
Wziąwszy niewielką torebkę podróżną do ręki, otworzył furtkę i skierował się wprost do oszklonego ganku.
Służąca pobiegła drzwi otworzyć.
— Czy jest pan doktór? — zapytał.
— Nie ma, proszę pana. Pan wyszedł na miasto.
— Kiedyż wróci?
— Nie wiem, ale jeżeli co pilnego, to poślę po pana...
— Pilnego?.. zapewne, że pilnego, skoro przejechałem tyle mil...
— To proszę, niech pan wejdzie i spocznie.
— Słuchajno panienko — rzekł, patrząc na dziewczynę bystremi, przenikliwemi oczkami — kiedy nie ma pana doktora, to może jest pani doktorowa?..
— Nasz pan doktór nie ma żony, ale jest siostra.
— Ah! siostra, to ślicznie, a czy siostra pana doktora jest w domu?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/148
Ta strona została skorygowana.