— Jakże? jest i nie tylko panna Florentyna, ale panna Jadwiga i Aniela także są...
— W takim razie, niechże panienka zaniesie paniom ten oto bilecik.
Dziewczyna pobiegła do ogródka, a przybysz rozgospodarował się w pokoju. Zdjął palto, poprawił włosy przed lustrem, przyczesał je kieszonkowym grzebykiem.
Ubrany był elegancko, z pewną pretensyonalnością, właściwą ludziom pokrzywdzonym przez naturę i usiłującym zastąpić sztuką braki.
Podczas gdy przybysz przeglądał się w lustrze, służąca z biletem pobiegła do ogródka...
— Pan Kurosz! — rzekła Jadwinia, spojrzawszy na kartę.
— Kurosz! Kurosz, toż się dopiero Ludwiś ucieszy! — zawołała Anielcia.
— Prośże do saloniku — rzekła panna Florentyna do służącej — i zaraz biegnij do pana. No panny — dodała, zwracając się do sióstr — pomożecie mi bawić p. Kurosza.
— Ja się go boję — zawołała Anielcia — taki brzydki!
— Już zauważyłaś?
— Widziałam go doskonale, gdy zsiadł z bryczki i szedł do ganku. Jak żyję, nie spotkałam równie wielkiej głowy, a oczy! jak dwa ziarnka pieprzu. Straszny człowiek!
— Dziecko z ciebie, moja Anielciu, chodź.
Gdy panny weszły do tak zwanego „saloniku“, a właściwie niewielkiej izdebki o dwóch oknach, przybysz skłonił się i rzekł:
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/149
Ta strona została skorygowana.