pobić, Ludwik przybiegał na pomoc, i nawzajem gdy Ludwik pocił się nad arytmetyką, bieglejszy w rachunkach Janio go ratował. Tak przebyli z sobą razem, prawie nierozłącznie aż do skończenia kursu.
Ileż im wspomnień miłych z owych czasów zostało! Janio wyrósł na ładnego chłopca, ale był małego wzrostu i delikatny, o twarzy bladej, kiedy niekiedy tylko zabarwianej rumieńcem. Twarz ta wydawała się jeszcze bledszą przy włosach czarnych i dużych, pełnych wyrazu oczach. Ludwik zupełnie inaczej wyglądał: rumiany, pełny na twarzy, rozrósł się ogromnie, płowa czupryna spadała mu na czoło, niebieskie oczy jaśniały blaskiem wesołości.
Janio zdobył patent bez wielkiego wysiłku, Ludwik z trudem. Wykuwał, jak to mówią, lekcye, przesiadywał nad książkami po nocach, a podczas egzaminów nie sypiał prawie, ale powiedział sobie, że zwycięży i zwyciężył.
Był to chłopak z charakterem. Wiedział, że ojciec całą na nim opiera nadzieję i postanowił nadzieję tę spełnić. Od klasy piątej utrzymywał się o swoich siłach, uczył drugich, korepetycyami, przepisywaniem zarabiał. Siły miał niespożyte. Inny nie zniósłby tylu nocy niespanych i pracy; on pomimo żywienia lichego nie pomizerniał nawet. Rumieńce nie schodziły z jego pełnej twarzy, wesoły uśmiech nie opuszczał ust, pełnych i czerwonych jak wiśnie. Gdy siedział nad książką, płowa czupryna, niepokorna, niedająca się ułożyć, gęsta, spadała mu na oczy; on ją energicznym ruchem głowy odrzucał i kuł dalej Odysseę, lub zamaszystym, dużym charakterem, nudny jaki kontrakt przepisywał.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/15
Ta strona została skorygowana.