— Ponieważ nie ma mnie kto przedstawić, rekomenduję się sam. Jestem Marcin Radwan-Kurosz, prawnik, kolega p. Ludwika z ławy szkolnej.
— My pana znamy od lat wielu — rzekła panna Florentyna, — Ludwiś tyle o panu mówił. Posłałam po niego, zaraz przyjdzie. Wyobrażam sobie, jaką radość sprawi mu pańskie przybycie.
Kurosz uścisnął białe rączki panien, nie pominąwszy i Anielci, która miała szczerą ochotę śmiać się z jego dość pociesznej figury. — Jeszcze póki stał, był podobniejszy do ludzi, ale gdy usiadł na krześle dość nizkiem, wydawał się mały jak dziecko, ledwie wielką jego głowę widać było z za stołu.
— Słyszałam od brata — rzekła panna Jadwiga, — że pan miał zamiar zamieszkać na stałe w stolicy naszej gubernii.
— Już doprowadziłem plan ten do skutku od dwóch tygodni. Czas ten zeszedł mi prędko na wyszukanin i uporządkawaniu mieszkania, rozpatrzeniu się w stosunkach.
— I jakież wrażenie zrobiło na panu nasze największe miasto?
— Pod względem estetycznym nieszczególne. Zdaje mi się, że Jerozolima mniej więcej tak samo wygląda, ale dla prawnika widok taki niemiły nie jest.
— Dlaczego?
— Gdzie dużo żydów, tam dużo interesów; gdzie dużo interesów, dużo procesów, a procesy, proszę pani, to nasz chleb, nasze życie. Na to wertowaliśmy Pandekty i prawa starożytnych narodów, żeby prowadzić niekrwawe walki
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/150
Ta strona została skorygowana.