raz zwiesił głowę, stanął i obojętnie przypatrywał się koniom fornalskim, wlokącym za sobą ciężkie brony żelazne.
— Ile na tem polu myślisz wysiać? — zapytał ojciec Jania.
— Czterdzieści dwa korce i pół.
— Czy nie za mało?
— Z obliczenia tak wypadło.
— Zkąd masz nasienie?
— Swoje, z tego co mi ojciec na zagospodarowanie udzielił.
— Szkoda. Mam teraz o wiele lepsze, umyślnie sprowadzone, niesłychanej plenności. Byłbym ci dał kilka korcy.
— Nie wiedziałem, że ojciec ma na zbycie; zresztą gospodarstwo moje jest jeszcze za ubogie na to, żebym mógł kupować kosztowne, wyborowe zboża do siewu. Trzeba się obywać tem co jest.
— Byłbym ci je dał... — powtórzył z naciskiem ojciec — dałbym...
Janio nie odpowiedział ani słowa; p. Sylwester przygryzł usta.
— Co się zieleni na tamtem polu, za owsem, ot tam? — rzekł szpicrutą wskazując.
— Żyto, proszę ojca.
— A gdzież masz pszenicę?
— Z tamtej strony, pod lasem.
— Dużo?
— Niewiele... dwanaście morgów wszystkiego.
— Ładna?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/161
Ta strona została skorygowana.