— Proszę! więc cóż postanowiłeś?
— Czekać, dopóki tamta strona zapatrywań swoich nie zmieni.
— A jeżeli zmieni?
— To się ożenię z panną Jadwigą Karpowiczówną.
— I z czego żyć? z czego utrzymać rodzinę? Czy to pytanie nigdy nie przychodziło ci na myśl?
— Owszem, przychodziło wpierw jeszcze, nim dojrzał zamiar żenienia się. Żyć będę z pracy.
— To jest twoje postanowienie stałe?
— Nie śmiałbym z ojca żartować; — odpowiadam szczerze.
Pan Sylwester obejrzał się za swoim człapakiem i zrobił ręką znak, jakby pragnął cugle ująć. Ujrzawszy to Janio, poskoczył, konia podprowadził i strzemię ojcu podał.
Pan Sylwester, dostawszy się na siodło, spojrzał na syna.
— Jesteś mizerny — rzekł — czyś nie chory?
— Nie, proszę ojca, nic mi nie dolega. Przeciwnie, czuję się pod względem zdrowia bardzo dobrze.
— Nie potrzebujesz nic?
Na to zapytanie Janio zrobił wielkie oczy.
— Nie — odrzekł — mam wszystko, czegóż potrzebować mógłbym? Dach nad głową i pożywienie jest, trochę pieniędzy w domu, zboże na polu, nie brak mi nic.
— Jesteś nieszczery i nie mówisz prawdy. Miałeś konia, oddałeś go do brony, sam piechotą chodzisz po polach, więc wniosek jasny, że potrzebujesz konia.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/164
Ta strona została skorygowana.