Przeprowadzono konie kilkakrotnie po obszernym dziedzińcu, a p. Sylwester patrzył na nie z zadowoleniem zamiłowanego hodowcy. Poklepał siwego po szyi, i rzekł do stangreta:
— Oddasz tego konia człowiekowi z Majdanu, który się po niego zgłosi.
— Tego? — zapytał wąsaty stangret, jakby uszom własnym nie wierząc — siwego?
— No tak, tego, siwego, a jeżeli p. Jan będzie wolał gniadego, to gniadego.
— O, proszę jaśnie pana, jak na wybór, to ma się rozumieć, że siwego panicz weźmie, panicz zna się na koniach...
— Jak mu się będzie podobało... Teraz pójdź do wozowni, wybierz najlepsze siodło, jakie mamy, z mundsztukiem, ze wszystkiem co potrzeba... No, idź, na cóż czekasz?
— Jaśnie panie... choć to dla panicza... ale zawdy człowiekowi markotno, że piotrowicka stajnia bez siwego zostanie... Niechby już gniady, przecię to też piękny koń...
— Zrób com ci kazał — odrzekł sucho pan Sylwester, i odszedł do domu. Z niecierpliwością spoglądał na zegar, którego większa wskazówka już się do dwunastej zbliżała. Od zegaru spojrzenie jego biegło do okna, od okna znowuż do zegaru. Doznawał pewnego niepokoju, tęsknił do syna, chciał go widzieć koniecznie.
Zegar uderzył dwunastą, jednocześnie na dziedzińcu folwarcznym rozległ się odgłos dzwonu. Był to zwykły sygnał na obiad i odpoczynek południowy dla robotników. Z chwilą uderzenia dzwonu wszelkie roboty ustawały aż do
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/166
Ta strona została skorygowana.