Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

godziny drugiej, o której znowuż dzwon się odzywał. Tak bywało zawsze w Piotrowicach od lat dawnych, i wszyscy się do tego stosowali nietylko w folwarku, ale i na dworze. Punkt o godzinie dwunastej waza już była na stole, a pani Sylwestrowa z córką, oczekiwały w jadalni. Nie było zdarzenia, żeby p. Załuczyński się spóźnił; punktualnie o pięć minut po dwunastej wchodził do jadalnego pokoju, składał w powietrzu pocałunek nad głową żony i córki, i zabierał się do jedzenia, najczęściej nie odzywając się wcale.
Tego dnia wszakże stało się coś nadzwyczajnego, niepraktykowanego w Piotrowicach. Już było dziesięć minut po dwunastej, a pan Załuczyński nie pokazał się przy stole... Pani z wielkim niepokojem spojrzała na córkę.
— Irenko — rzekła — co to znaczy? Ojca dotychczas nie ma!
— Tak, mamo, ojczulek opóźnił się o całe pięć minut. To bardzo dobrze, przynajmniej raz nie poparzę sobie ust rosołem.
— Proszę cię, nie żartuj: ojciec nie opóźniłby się bez powodu. Obawiam się...
— Mamo, nie ma pół godziny, jak widziałam ojczulka najzdrowszym, szedł przez dziedziniec, i jestem pewna, że jest teraz u siebie.
— Pójdź, dowiedz się, proszę...
— Może się rozgniewa. Mama wie, że ojciec nie lubi, gdy kto niewołany wchodzi do jego gabinetu.
— Powiesz, że ja cię przysłałam.
Irenka, po cichu, na palcach zbliżyła się do drzwi pokoju p. Sylwestra i uchyliła je bez szelestu. Ojciec jej stał