Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

przy oknie i patrzył na dziedziniec, czy na drogę. Kaszlnęła, żeby zwrócić uwagę, ale był tak zamyślony, że nie słyszał.
— Proszę ojca — rzekła głośno.
Pan Sylwester drgnął i obejrzał się.
— To ty, Irenko...
— Przepraszam ojczulka, że tu przychodzę, ale przysłała mnie mama... od kwadransa czekamy z obiadem...
— Ach, obiad! — rzekł jakby przebudzony ze snu — prawda, to jest obiadowa godzina... chodźmy...
Wszedłszy do jadalni i przywitawszy żonę, p. Sylwester zrobił znowuż coś nadzwyczajnego. Nie siadł na zwykłem swojem miejscu, lecz zaczął chodzić do okoła stołu. Żona patrzyła na niego ze zdumieniem. Tyle lat przeżyli z sobą, a jeszcze się nic podobnego nie zdarzyło.
— Ostygnie wszystko — odezwała się nieśmiało.
Pan Sylwester zatrzymał się i rzekł:
— Proszę cię, moja żono, czyby nie można dziś zatrzymać się z obiadem godzinę, do pierwszej?
— Owszem, jeżeli tak sobie życzysz, zatrzymamy się; ale co ten obiad będzie wart? Jadamy zwykle o dwunastej, do tego też się stosuję. Chcesz czekać, poczekamy; ale nie miej pretensyi, jeżeli nie wszystko będzie ci smakowało. Trzeba było mnie uprzedzić, teraz nie mam już sposobu. Czy można wiedzieć, na kogo czekamy? bo jeżeli jaki gość znakomity, możnaby jeszcze dorobić coś nad program. Powiedz... może wypadnie pójść do piwnicy, wybrać wino, likiery? Doprawdy, jestem tak zaskoczona przez