kowi takie lanie, jakiego ten jeszcze w życiu swojem nie zaznał.
Nie pomogło wierzganie, szarpanie łańcucha i skakanie na żłób; — wobec brutalnej siły słuszność musiała ustąpić i biedny człapaczysko zbity, ściśnięty popręgami niemożliwie, bo Piotr jak się rozochocił, to siły już nie żałował, przyprowadzony został przed ganek.
Pan Sylwester wsiadł na siodło i wydziwić się nie mógł wierzchowcowi swemu, zkąd się dziś bierze w nim taka szczególna fantazya? Człapak łbem rzucał, parskał i rwał się naprzód, jak gdyby chciał ponosić. Nie była to fantazya, ale oburzenie na niesprawiedliwość.
Jeszcze na dziedzińcu i na wsi, złość człapaka nie manifestowała się tak bardzo, ale na gościńcu wybuchnęła w całej sile: konisko zaczął skakać i wierzgać. Zapomniał stary wierzchowiec, że starego też jeźdźca ma na sobie, i że walka będzie nierówna.
Pan Sylwester zebrał krótko cugle, osadził się mocno w strzemionach i ciężką szpicrutą wymierzył człapakowi kilka silnych razów. Koń szarpnął się i zaczął rwać z kopyta; jeździec pozwolił na to i puścił go cwałem, marsz, marsz, nie szczędząc szpicruty. I stała się wówczas rzecz dziwna. Pan Sylwester, zwykle tak spokojny i chłodny, taki wyrachowany, pedantyczny i zimny, dał się unieść porywom szczególniejszego gniewu i złością wybuchnął, szczęśliwy, że ma na kim ją wywrzeć. Zapalił się, zaczerwienił; na bladą zazwyczaj twarz jego wystąpiły rumieńce, cisnął i ćwiczył konia bez miłosierdzia, bez litości, a człapak smagany wściekał się i szalał. Rwał z kopyta, jak
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/172
Ta strona została skorygowana.