— Naturalnie, żeby w swoim czasie mieć jeden środek więcej do zdobycia bogatego męża... ale mniejsza o to. Pytam się: — Czy panienka ma chęć do nauki? — Naturalnie, ogromną. — Co panienka umie? — Ach Boże! trudno spamiętać! tyle różnych rzeczy... — Widzi pan, jakie to zdolne dziecko, mówi mama i wychodzi, bo ją ktoś prosi. Zostajemy z cherubinkiem sam na sam. Staram się wzbudzić zaufanie tej białej dziewczynki. Udaje mi się to, po dziesięciu minutach jesteśmy prawie na ty. Duszyczka otwiera się jak kwiatek powoju o poranku. Katechizmu nie uczyła się jeszcze, bo mama nie miała czasu; francuzkich słówek posiada sporo, ponieważ to język potrzebny; wie doskonale, ile rubel ma groszy i ile służąca powinna wydać reszty ze złotówki, jeżeli kupi funt cukru za dwadzieścia cztery. Z tą panienką z przeciwka, która ma na imię Józia, nie wdaje się, bo u jej mamy są meble stare, kryte kretonem, a u mamusi cherubinka żółte, atłasowe... Na ślizgawce już była i poznała tam grzecznego chłopczyka, ale nie mogła jeździć z nim razem, ponieważ miała niklowane halifaksy, a tamten chłopiec drewniane kopytka starego fasonu. Cherubinek wie bardzo dobrze, że mamusia miała trzydzieści sześć tysięcy posagu, a tatko ma cztery tysiące pensyi; wie, że są podobno ludzie mający po tysiąc rubli pensyi, ale się u takich nie bywa. Pytam małej: — Czy umiesz jakie wierszyki? — Nie, odpowiada, tatko powiedział, że wierszyki to zawracanie głowy. — Pytam: — Czy kochasz mamę? — O bardzo! — A za co ją kochasz? — Za to, że daje mi ładne sukienki i bardzo dobre obiadki. — A czembyś ty chciała być? — Albo panią dyrektorową, albo... inną bardzo bogatą panią: taką, która ma dużo, dużo rubli!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/185
Ta strona została skorygowana.