o całe niebo wyżej stawiamy ideę pomocy słabszym; cenimy siłę rąk, ale nie chcemy, żeby duch spał i martwiał; pragniemy żeby jedno wspierało drugie, żeby dla materyalnego pożytku, dla powszedniej prozy życia, nie wyrzekano się szlachetnych sfer ducha, poezyi i zapału. Uznajemy ważność dobrobytu, czujemy jego potrzebę, ale nie chcemy, aby z dobrobytu egoizm się rodził, aby praca na chleb zabijała ducha, który ma także prawo do rozwoju i życia.
Dość długo trwała ożywiona dyskusya, p. Sylwester kilkakrotnie jeszcze głos zabierał, broniąc swoich bezwzględnych teoryj. Oponował mu Kurosz, a Karpowicz podtrzymywał kolegę. Janio tylko słuchał sporu w milczeniu, bo uważał, że nie wypada mu z ojcem sprzeczki prowadzić.
Nadjechał też człowiek do Piotrowic wysłany i przywiózł obfity transport różnych darów Bożych, gdyż panna Irena, dowiedziawszy się, że brat ma gości, obrabowała bez miłosierdzia śpiżarnię matczyną.
Przy kolacyi rozmowa toczyła się o okolicy, o nowinkach, a p. Sylwester do domu nie śpieszył. Jakoś mu dobrze było i ciepło wśród tej młodzieży tryskającej życiem, zdrowiem i zapałem. Zdawało mu się, że sam odmłodniał.
Odjechał już po północy.
Gdy powrócił do domu, w oknach zobaczył światło; panna Irena czuwała jeszcze.
— Nie śpisz? — zapytał zdumiony.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/191
Ta strona została skorygowana.