umieszczoną między dwoma twardemi wałkami z prostej słomy.
Do Jania nakreślił Karpowicz kilka słów: „Przyjeżdżaj natychmiast, nieszczęście“, i z kartką wyszedł przed dom.
— Hej! — zawołał — pięć rubli temu, kto za godzinę zawiezie ten list do Majdanu!
Wyrostek jakiś, który stał opodal, konia za uzdę trzymając, pochwycił kartkę z rąk Ludwika, wskoczył na szkapę i jak wicher ku rogatce pocwałował.
Załatwiwszy co było najpilniejszego, obejrzał się Ludwik za Piotrem. Ten siedział w kuchni, stękał i wybierał się już iść koni szukać. Cudem jakimś, oprócz potłuczenia i skaleczenia twarzy o kamień, człowiek ten wyszedł cało z wypadku. Ludwik opatrzył mu ranę i zaczął dopytywać o szczegóły.
— Jak to się stało? — mówcie! — nalegał.
— Oj, wielmożny panie, nieszczęście!... Pojechaliśmy od rana do Rudy, ztąd półtorej mili, nasz pan co rok kartofle ztamtąd na gorzelnię kupuje. Pojechaliśmy. Pan powiada: „Weźmiesz młode konie, bo dawno nie chodziły, zastoją się“. Wziąłem młode, figlowały trochę, jak zawsze, ale później w piachach szły jak stare. Dojechaliśmy do Rudy, Bogu dzięka, szczęśliwie. Pan zabawił tam z godzinę i wracamy. Z powrotem jak najlepiej, konie szły równo, spokojnie — i pan jakoś rozmowny był. Pytał o to i owo... i tak do miasteczka niewiadomo kiedy się zajechało. Dopieroż tu, blizko rogatki, gdzie z jednej strony niby młyn, a z drugiej szlachtuz, żydy prowadziły wolca, snadź na
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/198
Ta strona została skorygowana.