— Jadwiga? Jadwiga... Szczególna rzecz... ja chyba spałem... długo spałem...
— Dość długo, niech pan śpi jeszcze, dopóki brat nie wróci.
— Gdzie jest mój syn, Jan?
— Odjechał ztąd niedawno... jutro będzie.
— A żona moja? Irenka?
— Przyjadą.
— Powiedz mi moje dziecko, czy mi się śniło, czy ja istotnie z bryczki spadłem i rozbiłem się? Głowa mnie bardzo bolała i teraz jeszcze boli...
— Tak jest, tak... pan miał wypadek, pan spadł z bryczki i bardzo się rozbił. Stało się to tutaj, w miasteczku; podnieśli pana z ziemi. Niech pan nie nie mówi, ja wszystko opowiem jak było, ale proszę nie mówić ani słówka dopóki brat mój nie wróci, bo ja nic nie wiem, czy panu mówić wolno, czy panu nie zaszkodzi mówienie.
Pochyliła się nad chorym i cichym głosem mówiła o szczegółach wypadku. Pan Sylwester słuchał tego opowiadania, jak dziecko bajki, i wpatrywał się w śliczne oczy Jadwini; potem wychudłą ręką ujął jej dłoń, przyłożył ją do ust, a potem do czoła, i powoli znów w senność zapadł.
Ludwik, powróciwszy ze wsi od chorego, pośpieszył do p. Sylwestra, i z radością wielką dostrzegł w nim zmianę na lepsze. Ledwo dzień się zrobił, już konny posłaniec śpieszył z wiadomością pomyślną do Piotrowic, a w parę godzin później pani Załuczyńska z córką znalazły się przy łóżku chorego.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/205
Ta strona została skorygowana.