Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

nie przesiadywałem przy ojcu, ale niech ojciec nie składa tego na karb obojętności. Uczułem boleśnie to nieszczęście, lecz zdawało mi się, że opieka Ludwika i kobiet dla ojca będzie dostateczną, a majątek także opieki potrzebował.
— Bardzo słusznie, bardzo rozumnie mój synu. Postąpiłeś jak człowiek czynu, kontent z ciebie jestem.
— Starałem się utrzymać ład i rygor, jaki ojciec utrzymywał, a nie robiłem żadnych zmian... Mam nadzieję, że powróciwszy zupełnie do zdrowia i do domu, zastanie ojciec wszystko podług swojej myśli.
— Dziękuję ci... bardzo dziękuję. Czy wiesz kogo zobaczyłem przy sobie, gdym do przytomności przyszedł? Kto była pierwsza osoba, na którą wzrok mój padł?
— Zapewne Ludwik, albo Irenka...
— Nie, Panna Jadwiga. Wyobraź sobie, że ona po całych nocach czuwała nademną...
— Proszę ojca — rzekł Janio — zdaje mi się, że czas już siewy rozpocząć?
— Być może... Jaka to miła panienka!
— Jutro żyto siać zacznę. Mam już omłócone na nasienie... ile trzeba.
— Dobrze, mój synu, rób jak chcesz; wiem, że zrobisz jak należy.
Janio pożegnał się z ojcem i natychmiast odjechał. Pan Załuczyński przymknął oczy i zamyślił się. Irenka zajrzała do pokoju, i sądząc, że ojciec śpi, chciała wyjść. Przywołał ją do siebie.
— Siądź tu przy mnie — rzekł. — Dobrzy ludzie, powtarzał w zamyśleniu, dobrzy ludzie...