— Kto, ojcze?
— Oni... tutejsi.
— O, tak, ojcze, oni są szlachetni i zacni, a doktór dał tyle dowodów życzliwości i poświęcenia, że przez całe życie nie wypłacimy mu się z długu.
— Z długu... prawda... masz słuszność... to jest dług.
— Zawdzięczamy mu życie ojca...
Pan Sylwester znów oczy przymknął i leżał nieruchomie dość długo.
— Irenko — odezwał się wreszcie — wszak ty tu jesteś?
— Jestem, co ojciec rozkaże? Może poduszki poprawić?
— Nie. Czy tu nikogo więcej nie ma?
— Żywej duszy, ja tylko jedna.
— A ona gdzie?
— Kto?
— Panna Jadwiga...
— Odjechała do domu. Przyśle nam do pomocy młodszą swoją siostrę Anielkę. Bardzo wesoła dzieweczka, jeszcze prawie dziecko.
— Irenko — spytał p. Sylwester — dlaczego panna Jadwiga odjechała?
— Nie wiem, zapewne chciała wypocząć... Tyle nocy nie spała.
— Moje dziecko, wcale nie dla tego... ona odjechała z innej przyczyny i ty bardzo dobrze tę przyczynę znasz.
— Zkądżebym znać miała?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/208
Ta strona została skorygowana.