Od kilku dni prosi Irenkę, żeby sprowadziła koniecznie pannę Jadwigę.
— Bo widzisz, mówi — mnie tak bardzo przykro, że jej tu nie ma. Czuwała nademną, póki byłem nieprzytomny, póki nie widziałem jej poświęcenia i nie mogłem go ocenić; a teraz, gdy właśnie podziękowaćbym jej pragnął, kryje się przedemną i ucieka. Napisz do niej, Irenko, proś, a jeżeli to nie pomoże, jedź do Zawadek sama i przywieź ją tutaj. Wszak nie odmówi prośbie chorego starca, którą ty w jego imieniu zaniesiesz.
Irence nie trzeba było dwa razy powtarzać, tak pragnęła poznać rodzinę Karpowicza, o której tyle od brata słyszała. Była już gotowa do drogi, gdy panna Jadwiga przyjechała z matką.
Pan Sylwester niezmiernie się ucieszył z przybycia Jadwini. Prosił ją, żeby przy nim usiadła, ujął jej rękę i do ust przycisnął.
Dziewczyna zarumieniła się jak wiśnia i chciała rękę cofnąć, siłą zatrzymał ją w swej dłoni.
— Dlaczego pani cofasz rękę? — zapytał — ja ci podziękować chcę, moje dziecko...
Irence się nawet taki tytuł nigdy nie dostawał.
— Panno Jadwigo... — rzekł.
— Słucham pana.
— Czy ojciec pani nie przyjedzie tu kiedy?
— Teraz zajęty jest, siewy ma. Dlaczego pyta pan o to?
— Chciałbym poznać p. Karpowicza.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/213
Ta strona została skorygowana.