Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

i komplementów p. Sylwestra. Z tej kłopotliwej pozycyi wybawiła ją Irenka, która właśnie weszła i rozmowę na inny zwróciła przedmiot.
Upłynął jeszcze tydzień. Ludwik zdjął z chorej nogi gips i przekonał się, że zrosła się doskonale.
— Mogę panu powinszować zupełnego wyzdrowienia — rzekł — teraz niech pan się uczy chodzić...
— Żartujesz ze mnie panie Ludwiku, tyle lat przecież chodziłem i teraz na starość każesz, żebym się chodzić uczył!
— A, jeżeli pan potrafi — rzekł z uśmiechem Karpowicz — to tem lepiej, proszę więc spróbować; niech pan wstanie, pomogę...
Pan Załuczyński podniósł się na łóżku, ale, gdy wstać już miał, zdjęła go wielka trwoga, zbladł... Zdawało mu się, że nogę złamie powtórnie...
— Boję się — szepnął. Nie wiedziałem, że to tak trudno...
— A widzi pan dobrodziej, ale nic to, trzeba przemódz strach... Pod jedno ramię dam panu kulę, pod drugie podtrzymam. Nie dam upaść, tylko śmiało, śmiało... o tak — no cóż?...
Pierwsza lekcya poszła jako tako, druga lepiej, a po kilku dniach p. Sylwester, jako zupełny rekonwalescent, przechadzał się, podtrzymywany przez Irenkę i pannę Jadwigę.
Nim opuścił dom Ludwika, zapoznał się i ze starym Karpowiczem, który do syna w odwiedziny przybył. Właściciel Piotrowic wdał się w długą rozmowę z mniemanym