W przyszłość spoglądali pełni nadziei. Znajdą zaraz lekcye, ma się rozumieć, korzystne; wezmą się do pracy i żyć będą, śpiewając. Zawsze tu lepiej aniżeli w gimnazyum, większa samodzielność, swoboda, no, a przytem student, to już przecież człowiek, nie zna wielkich rygorów, nie pilnuje się dzwonka, może otwarcie i jawnie palić papierosy, chodzić do teatru. I to coś warto. Młodzi ludzie obiecywali sobie jedwabne życie, i nawet Janio, zawsze zamyślony i smutny, ożywił się i humoru nabrał.
Nazajutrz poszli na kursa i rozpoczęli pogoń za lekcyami.
Janio zapisał się na wydział przyrodniczy, Kurosz na prawo, a Ludwik zgodnie z wolą ojca na medycynę, choć nie uśmiechała mu się ona.
Lekcyj nie znaleźli łatwo. Trzeba było nieraz i głodu przymierać. Janio dzielił się z kolegami ostatnim groszem i musiał na suchym chlebie z herbatą poprzestawać. Kurosz, kiedy był głodny, miewał najlepszy humor i plótł niestworzone rzeczy. Najciężej było Ludwikowi; ten kolos potrzebował dużo, mógł zjeść na posiedzeniu kilka funtów chleba i jeszcze głodnym się czuł.
Początki zazwyczaj są trudne, przebyli je przecież. Kurosz, zawsze praktyczny i przewidujący, porobił znajomości ze sklepikarzem i nawet z samą panią rzeźniczką, osobą posiadającą własny skład wędlin i pucołowatego synka w gimnazyum. U niej trafiła się pierwsza lekcya. Honoraryum było bardzo niewielkie, ale pani rzeźniczką proponowała obiady i gratyfikacye w towarze, zapewniając, że na tym punkcie szczodrość jej jest niewyczerpana.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/22
Ta strona została skorygowana.