Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

wita go uśmiechem i pieszczotą Jadwinia, piękniejsza jeszcze niż wprzódy, promieniejąca szczęściem i miłością. Na jej twarzy róże zdrowia kwitną, piosnka z ust koralowych nie schodzi...
Krząta się w swoim domku, w gospodarstwie swojem, zadowolona z losu, szczęśliwa. Odwiedzają ją nieraz rodzice, siostry, Ludwik, Irenka, ale najczęstszym w Majdanie gościem bywa... p. Sylwester.
Nie chcąc się przyznać, że go serce do syna i synowej ciągnie, wymyśla najrozmaitsze interesy do Jania: to go prosi o książkę, to mu chce jakieś projekta opowiadać, to niby przejazdem, wypadkowo, wcale nieumyślnie, wstępuje; a za każdą bytnością dłużej siedzi, ustępując niby to prośbom Jadwini, która jako młoda gosposia honory domu mu robi.
Stary człapak tak już zna drogę do Majdanu, że podczas najciemniejszej nocy każdy kamień, każdy dołek ominie; a gdy p. Sylwester przyjechawszy zejdzie z siodła i cugle na kark mu rzuci, to nie czeka jak zwykle ze łbem spuszczonym, lecz wlecze się do stajni, jakby do własnej, bo wie, że odpocznie, i że go nie prędko przed ganek przyprowadzą.
Pan Sylwester nie mówi już z żoną o projekcie wywiezienia Irenki do Warszawy i wydania jej za mąż za fabrykanta. Ucichło o tem zupełnie, bo po cóż aż tak daleko szukać, kiedy w blizkiem sąsiedztwie, prawie obok, jest ktoś, komu panna widocznie sprzyja i ten ktoś, co drugi, trzeci dzień do Piotrowic zagląda, zawsze mile i serdecznie witany? O małżeństwie mowy jeszcze nie było, bo p. Lu-