mogł nawet na wakacye pojechać, bo musiał klinik i szpitali pilnować.
Kurosz, ledwie egzamina skończywszy, musiał na Litwę podążyć, gdyż złe wiadomości ztamtąd go doszły. Ojciec umarł i trzeba było na pogrzeb śpieszyć, a potem interesa regulować. Była scheda po matce, należało coś z nią zrobić, sprzedać czy wydzierżawić, pomódz też macosze i opiekę nad dziećmi ustanowić. Pojechał więc, pożegnawszy się z kolegami, przyrzekłszy, że pisywać będzie i że w przyszłości, gdy adwokatem zostanie, osiedli się w okolicy tej gubernii, w której leżą Piotrowice i Zawadki. Nie sposób się rozłączać zupełnie i na zawsze, po tylu latach wspólnej pracy i koleżeństwa. Przy pożegnaniu Kurosz, ten złośliwy, cięty i sarkastyczny Kurosz, miał w czarnych oczach łzy, a wargi mu drgały nerwowo, jak gdyby miał głośnem łkaniem wybuchnąć...
Odprowadzili go koledzy na kolej, pożegnali, wycałowali serdecznie.
Na drugi dzień Janio miał odjechać.
— Smutno mi będzie bez was — mówił Ludwik — smutno bez przezornego Kurosza, a bardziej jeszcze bez ciebie, mój Janiu...
— Bo też jedź na wakacye...
— Nie mogę; nie wolno mi czasu tracić. Tyle lat przebiedowałem, przemęczyłem się, to i ten rok przetrzymam... Do ciebie prośbę mam wielką...
— Czemże ci mogę służyć?
— Bądź ty, proszę cię, w Zawadkach u nas... Bądź, przypatrz się, wybadaj co się tam dzieje, i donieś szczegółowo z detalami wszystkiemi.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/24
Ta strona została skorygowana.