— A, boś mu naplótł o mnie dziwnych dziwów i starowina wyobraża sobie, że ja istotnie coś nadzwyczajnego zrobiłem... Tymczasem ja tobie daleko więcej zawdzięczam...
— Co o tem mówić, mój Janiu! Kochamy się i kochać będziemy przez całe życie. Od dzieci prawie szliśmy razem, pójdziemy i nadal ręka w rękę, i Kurosz przyłączy się do nas. Mamy dużo do zrobienia, prawda Janiu? Ale ja wracam do swego... będziesz u nas?
— Wszak przyrzekłem ci. Nie wierzysz mi?
— Wierzę, i obawiam się tylko, czy czas znajdziesz; rodzice nie puszczą cię tak łatwo, zechcą się tobą nacieszyć
Janio westchnął.
— Powtarzam, że spełnię twe życzenia jaknajprędzej — odrzekł.
— A proś także Florki i Jadzi, niech pisują jaknajczęściej; proś, bo widzisz, mnie tu będzie bardzo smutno... Jeszcze póki wy byliście, pół biedy; teraz...
— Cóż znowu! Rok nie wieczność.
— Prawda! Masz słuszność, ale cóż zrobić, kiedy ja jestem taki, no... taki dzieciak?..
To rzekłszy, dzieciak olbrzym, pochwycił Jania w ramiona i ucałował go serdecznie. Poczem odwrócił się szybko, ażeby ukryć łzy.
Przyjazd Jana nie zmienił w niczem zwykłego trybu życia w Piotrowicach. Pan Załuczyński przywitał jedynaka po swojemu, złożył pocałunek w powietrzu nad jego głową i rzekł:
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/26
Ta strona została skorygowana.