— Pokój dla ciebie przygotowany; rozgość się...
Matka przyjęła Jana serdeczniej, siostra z radością. Większą część dnia z niemi przepędził, gdyż ojciec był w polu, zkąd dopiero przed wieczorem powrócił.
Po herbacie, pan Sylwester poprosił Jania do siebie. Udali się do owej kancelaryi, czy kantoru.
— Siadaj — rzekł ojciec, wskazując mu krzesło. Sam zajął miejsce przy biurku.
— Skończyłeś więc kursa? — zapytał.
— Tak.
— Patent masz?
— Mam, proszę ojca.
— To dobrze.
— Powiedz mi, ile też zaoszczędziłeś z funduszów, które przesyłałem ci na utrzymanie?..
Janio ramionami wzruszył.
— Przecież nie sposób, żebyś wszystko wydał...
— Dawałem lekcye, i zarobek, jaki miałem z tego źródła, razem z pieniędzmi, które ojciec był łaskaw mi przysyłać, zaledwie wystarczał na bardzo skromne utrzymanie.
Pan Sylwester głową pokręcił.
— Widocznie — rzekł — różnimy się w pojęciach o skromnem utrzymaniu... Więc nie zaoszczędziłeś nic?
— Ani grosza.
— Powiedz mi, cobyś robił, gdybyś nie miał dość zamożnego ojca i nie liczył na pomoc z jego strony?
Janio zarumienił się.
— Zrobiłbym to — odrzekł — co wszyscy w podobnem położeniu, pracowałbym.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/27
Ta strona została skorygowana.