Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

— Proszę! Nie ma co, pięknie mówisz, tylko nie wyobrażaj sobie, że pracę można łatwo znaleźć.
— Jednak, proszę ojca, kto szuka, ten znajdzie. Mieszkałem właśnie z dwoma biedakami, a znałem podobnych setki. Nie zginęli.
Mówiąc to, spojrzał ojcu wprost w oczy, a w spojrzeniu tem był wyraz stanowczości. Pan Załuczyński mógł pomyśleć, że Janio w razie potrzeby zdobyłby się na energię i poszedł by w świat o własnych siłach.
I ojcu i synowi myśl ta jednocześnie przez głowę przebiegła.
— Cóż będzie dalej? — zapytał pan Sylwester, już z łagodniejszym brzmieniem w głosie.
— Dalej — odrzekł syn — nim na to pytanie odpowiem, chciałbym usłyszeć, jakie jest życzenie ojca, i o ile to będzie w mojej mocy, zastosować się do niego.
— Posłuszeństwo warunkowe! Niechże i tak będzie. Chcesz poznać moją wolę? Dlatego właśnie wszcząłem z tobą rozmowę. Kiedyś, w przyszłości, Piotrowice staną się w połowie twoją własnością, a może nawet i w całości, gdyż oprócz ziemi odziedziczysz jeszcze i kapitał, którym będziesz mógł siostrę spłacić. Czeka cię więc zawód rolnika. Skończyłeś wydział nauk przyrodniczych, masz więc pewne pojęcia i wiadomości teoretyczne, które ci się przydadzą, ale to jeszcze mało. Trzeba kilkoletniej praktyki; trzeba się nauczyć tego czego szkoła nie daje: wstawania o świcie, pracy bez wytchnienia, umiejętności postępowania z ludźmi, kierowania nimi, radzenia sobie w trudnych okolicznościach, słowem tysiącznych rzeczy, nie mówiąc już