— Hm... Powiadasz, został w Warszawie; po cóż on tam został? Bąki zbijać na bruku?..
— Został, bo musiał; przeszedł teraz na piąty kurs medycyny, praca duża i ta go zatrzymała.
Pan Sylwester wstał i przeszedł się kilkakrotnie po pokoju, trąc czoło. Wreszcie zatrzymał się przed synem i rzekł:
— Dobrze, jedź, konie masz do dyspozycyi, ale proszę w przyszłości wizyt tych nie ponawiać.
— Nigdy?
— To byłoby podobno najlepiej, ale jeżeli ze względu na koleżeństwo z panem Ludwikiem musisz utrzymywać te stosunki, to bywaj jak najrzadziej. Bardzo cię o to proszę...
— Czy wolno zapytać, dlaczego?
— To nie dla ciebie towarzystwo i nie chciałbym, żeby ten dom w ogóle wpływał w czemkolwiek na twoje usposobienie, przekonania, sposób myślenia... Słowem, im dalej od nich, tem lepiej...
— Co ojciec im zarzuca?.. Nieuczciwość, próżniactwo, złe życie?..
— Nie.
— Więc?..
— Musiałbym ci to długo tłomaczyć.
— Ale ogólnie przynajmniej. Skoro mam się wystrzegać, niechże wiem, co mi zagraża?..
Pan Sylwester popatrzył na syna. Zdawało mu się, że w jego słowach brzmi jakaś ironiczna nuta. Janio wytrzymał to badawcze spojrzenie i powtórzył pytanie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/31
Ta strona została skorygowana.