ka, o rysach twarzy drobnych i dość regularnych, oczach czarnych, pełnych życia.
Podobieństwo pomiędzy nią a Janiem było uderzające.
— Przecież skończyła się ta konferencya! — zawołała z radością — myślałam, że już nie zobaczę cię dzisiaj. Mama miała także chęć pomówić z tobą, ale... przyzwyczajenie, to podobno druga natura. O dziewiątej zaczęła oczy przecierać, o wpół do dziesiątej ziewnęła, a teraz zasypia snem sprawiedliwego... Czekałam na ciebie Janiu... Czy możesz mi chwilkę czasu poświęcić?
— Także pytanie!
— Chodź do mnie, złóż wizytę siostrze. Uważałam, żeś dziś prawie nic nie jadł i byłeś w sztywno uroczystym nastroju. Powetujesz to sobie u mnie. Chodź, pogwarzym, pogawędźmy trochę... Och! żebyś wiedział, jak tęskniłam do ciebie i żebyś wiedział, jak ja cię kocham... Tak, kocham cię, mój drogi braciszku, kocham... Chodź...
Janio poszedł za siostrą.
Miała ona dla siebie dwa pokoiki nieduże, z oknami na ogród, tuż obok mieszkania, które zajmowała matka.
— Siadaj — rzekła, stawiając lampę na stole. — Możemy mówić głośno i śmiać się, mama nie usłyszy... Widzisz, jak wystąpiłam! Podziwiaj! Masz tu kurczę i pół butelki wina. Musi być bardzo wspaniałe, bo ojciec częstował niem jakiegoś dygnitarza z Warszawy... Nie dajże się prosić.
Janio objął siostrę i ucałował jej zarumienioną twarzyczkę.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/33
Ta strona została skorygowana.