wodu zachodziły łzami, gdy go niepokój wewnętrzny szarpał, nie dziwił się... Był zirytowany, rozgniewał się na zbyt natarczywego wierzyciela, lub na parobka, który szkodę zrobił, no! i prosta rzecz, że go to trochę wzruszyło. Gdy nie mógł oczu w nocy zmrużyć i do samego świtu przewracał się na pościeli, wzdychając, uważał to także za bardzo naturalne zjawisko. Widział w perspektywie jakiś groźny termin i to mu sen odbierało; rzecz powszednia i niemająca żadnego związku ze zdrowiem, którego stan ogólny za bardzo zadawalający uważał. Że czasem ciężkich bólów głowy doznawał, że mu się w oczach dwoiło, że ni stąd ni zowąd jakiś nieznośny, męczący kaszel go porwał, tego przecież za chorobę nie mógł poczytywać. Według zdania p. Marcina, człowiek, dopóki może na nogach się trzymać, po folwarku i po polach dreptać i o interesach myśleć, jest zupełnie zdrów, chociażby dreptał z trudnością, a myślał z bólem głowy. Choroba zaczyna się dopiero od zupełnej utraty sił i przytomności.
Pani Karpowiczowa najzupełniej podzielała zdanie męża.
Dwadzieścia siedm lat przeżyła z nim wspólnie w tym deptaku, który się nazywał rozkoszą posiadania Zawadek; dwadzieścia siedm lat pod peryodycznie powtarzającą się grozą licytacyj i wywłaszczeń.
Przez ten czas i ona, z pięknej niegdyś kobiety, zrobiła się babinką przygarbioną i posiwiałą; nieraz ją niepokój ogarniał bez powodu i bezsenność trapiła, ale to nie przeszkadzało jej w dzień srebrnego wesela powiedzieć do męża:
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/40
Ta strona została skorygowana.