darmo nie wydał, bo go przez trzy dni potem głowa bolała.
Wigdor siedział w Zawadkach od lat kilkunastu, i szczęściło mu się tak dalece, że już na grubsze interesa się puszczał: kupował zboże, wełnę, okowitę, nawet lasy.
Mówiono o nim, że ma w swej kieszeni i dwór i wszystkie trzydzieści kilka chałup na wsi, że już nawet dalsze wioski pod swój wpływ zagarnia.
On się z tem wszakże nie chwalił; o ile dył w domu i nie jeździł za interesami, fabrykował wódkę w karczmie i jak dawniej chłopom ją sprzedawał. Był on jak ów mądry i wielki podróżnik, co puszczając się na coraz szersze i głębsze wody, nie zapomina przecie o małym strumyku, z którego początkowo wypłynął.
Do dworu chodził prawie codzień, do chat chłopskich zaglądał bardzo często, a o tem, co jest w stodołach, śpichrzach, oborach i obórkach, wiedział zawsze lepiej i dokładniej, niż sami właściciele.
Trudno było wyobrazić sobie Zawadek bez Wigdora, tak się z niemi zżył i tak stał się niezbędnym dla mieszkańców. Zaczął od małego i stopniowo do coraz większych rezultatów dochodził.
W pierwszym roku pobytu kupował jaja, kury, czasem ćwiartkę zboża od chłopa, dalej z ćwierci przeszedł na korce, potem na dziesiątki, setki korcy i dalej — i gdyby Zawadki kiedy sprzedano, a Wigdor je nabył, toby nikogo nie zdziwiło.
Okolica, w której leżały Zawadki, była płaska i smutna. Jak okiem zasięgnąć, równina objęta dokoła lasami, niby ramą.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/42
Ta strona została skorygowana.