Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

Wszystkie nosiły mniej więcej cechy jednego typu, chociaż wpatrzywszy się bliżej, można było dostrzedz pewne, dość nawet wybitne różnice. Były dość wysokie, zgrabne i kształtne; zdobiły je wielkie warkocze płowe, jak czupryna ich brata. Najstarsza Florka miała oczy niebieskie, najmłodsza Aniela podobnie, średnia Jadwinia odznaczała się czarnemi, prześlicznemi oczami, które z białą jej twarzyczką i kolorem włosów stanowiły szczególny kontrast. Wszystkie trzy ubrane były bardzo skromnie w proste perkalikowe sukienki.
Powitano Jania, jakby dawnego znajomego i najserdeczniejszego przyjaciela. Przecież z opowiadań Ludwika znany był w tym domu od lat kilkunastu. Wiedziano o jego figlach dziecinnych, o ciężkiem życiu w Warszawie, o trudnościach dostania lekcyj; o pokoiku na Starem Mieście, nawet o pulchnej rzeźniczce, która za naukę syna płaciła towarem.
Posypał się grad zapytań szybkich, urywanych. Janio ledwie odpowiadać zdążył. Musiał powtórzyć wszystko, co Ludwik w ostatnich czasach mówił, co robił, co myślał. Nie mogły się wydziwić dziewczęta i dociec nie mogły, zkąd brat dostrzegł w ich listach odcień smutku, zkąd mógł mieć przeczucia niedobre? Nawet, gdyby istotnie co przykrego się stało, ukryłyby to przed nim, żeby mu nie przyczyniać zmartwienia. A jak żałowały, że nie mógł na wakacye przyjechać! Miały tyle projektów, tyle zamiarów różnych. Zaopatrzyły dla braciszka śpiżarnię, nasmarzyły konfitur, które tak lubi — a tymczasem nic z tego. Powetują to w przyszłości. Za rok Ludwiś będzie doktorem, osiądzie