w miasteczku niedaleko położonem. Florcia przy nim zamieszka i będzie mu gospodarowała. Tak już postanowiono. Najmą mieszkanko niewielkie z ogródkiem. Mama z Jadwinią dostarczą wszystkiego, co będzie potrzeba z Zawadek, Ludwiś odżywi się, wzmocni, przyjdzie do siebie po ciężkich i mozolnych latach pobytu w Warszawie. Pan Jan nie zapomni o koledze, będzie go odwiedzał; nie zapomni też drogi z Piotrowic do Zawadek i zaglądać będzie od czasu do czasu. Naturalnie, p. Jan przyrzekł — i przyrzekł ze szczerą chęcią dotrzymania obietnicy, tak mu w tym biednym domku było dobrze i jakoś błogo. Nie czuł się skrępowanym, przeciwnie śmiał się, dowcipkował, weselił. Smutek, zawsze prawie na jego twarzy rozlany, zapodział się niewiadomo gdzie i zniknął. Zawsze zamyślony, przygnębiony chłopiec uczuł, że żyje, że krew tętni w jego skroniach, usta składają się do uśmiechu, serce skłania do zwierzeń.
W tym domku, prawie ubogim, przy niewykwintnem, ale serdecznem przyjęciu, czas ubiegał Janiowi niezmiernie szybko. Serce młodego chłopca lgnęło do tej całej rodziny, tak mu się sympatyczną, kochania godną wydała.
Po obiedzie wyszedł z pannami do ogrodu, oglądał kwiaty przez nie pielęgnowane, próbował malin, opowiadał o Ludwiku, śmiał się.
W rozmowie przeskakiwali z przedmiotu na przedmiot, mówili o wsi, gospodarstwie, literaturze, o sroczce oswojonej, która co rano siadała na oknie i stukając dziobkiem w szybę, domagała się pożywienia.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/48
Ta strona została skorygowana.