brycznego. Lampa zielonem szkłem przysłoniona, rzucała światło niepewne, i poważnym rysom twarzy p. Sylwestra nadawała wyraz jeszcze bardziej surowy niż zazwyczaj.
Janio zbliżył się do biurka w milczeniu. P. Sylwester odchrząknął, pogładził brodę i rzekł:
— Proszę cię, usiądź...
Janio zajął najbliższe krzesełko.
— Mam z tobą do pomówienia mój synu.
— Słucham ojca... dyspozycye na jutro już wydane...
— Nie o to chodzi. Uważaj. Aczkolwiek mógłbym mieć coś do zarzucenia, wymówić ci pewne usterki, jednak, ogólnie biorąc, przyznaję, że jestem z twojej pracy dość zadowolony. Przekonałem się, że jesteś nie leniuch i nie głupi, masz zatem dwie pierwsze kwalifikacye na porządnego człowieka. Praktyka przy mnie uzdolniła cię o tyle, że, jak sądzę, przy pewnej pomocy z mojej strony, możesz już samodzielnie pracować...
Janio zadrżał z radości, ale najmniejszym nawet ruchem, ani wyrazem twarzy, nie zdradził wewnętrznego ukontentowania. Słuchał spokojnie.
— Oddam ci w dzierżawę Majdan. Chcesz?
— Wezmę z wdzięcznością...
— Wdzięczność do kontraktu nie jest konieczna. Potrzeba tylko porozumienia się stron. Majdan jest, jak wiesz, folwark nowy, założony na świeżo nabytych przezemnie gruntach, po wyciętym lesie. Dziś niewiele on wart, za lat kilka będzie złotem jabłkiem, jeżeli notabene dołożysz pracy. Ja mam za dużo innych rzeczy na głowie... dla ciebie, jako dla młodego człowieka, idealny warsztat.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/59
Ta strona została skorygowana.