Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

— Nie będzie to pustkowie Irenko, bo już stawiają baraki dla parobków. Zczasem będzie tam ludno, gdy się roboty rozpoczną. A zresztą, czyż się nie domyślasz, jaki Majdan powab ma dla mnie?
— Ani troszeczkę.
— A swoboda, a niezależność, a praca samodzielna, wolność rozporządzania swoim czasem! Czy to nic nie znaczy Irenko?
— Ach! prawda — zawołała, rzucając się bratu na szyję, — prawda! Teraz już rozumiem cię, mój kochany — i cieszę się razem z tobą. Dołożę starań, żeby ci było dobrze i wygodnie w Majdanie. Bądź o to spokojny. Pojedziemy tam z mamą i ze służbą. Każę wymyć, wybielić, poustawiam meble, pozawieszam dywany. Zaopatrzę śpiżarnię, żebyś miał co jeść, choćby na pół roku. Michałowej zalecę, żeby o tobie pamiętała, a kiedy już na nowej siedzibie ustalisz się i zagospodarujesz, to, sądzę, że pozwolisz siostrze przyjechać na chwilkę, aby cię odwiedzić, pogawędzić z tobą. Biedna ta twoja siostra, prócz ciebie nie ma nikogo na świecie. Gdy wyjdziesz, będzie jej bardzo a bardzo smutno...
Pan Załuczyński był niezmiernie zadowolony, gdy Janio, przyszedłszy nazajutrz raniutko do kancelaryi, zaoponował przeciwko niektórym uciążliwym warunkom kontraktu i targował się o wysokość czynszu.
— Nieodrodny mój synek! — pomyślał p. Sylwester, nie podejrzewając wcale, że w tych targach ze strony Jania było trochę dyplomacyi...