Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

— Niechże pan dobrodziej tak nie sądzi i ma mnie za wytłomaczonego, — rzekł Janio i szczegółowo opowiedział, czem był przez cały czas zatrudniony. — Teraz dopiero — dodał w końcu, — wolniejszy trochę będę i skorzystam z tak miłego zaproszenia.
— Trzymam cię za słowo, kochany panie Janie i, proszę, nie zapominaj drogi do Zawadek... przynajmniej póki my tam jesteśmy.
— Czyżby państwo mieli jakie zamiary? — spytał Janio zdziwiony.
— Bywa rozmaicie, mój kochany — odrzekł wymijająco Karpowicz, i chcąc na inny przedmiot zwrócić rozmowę, zapytał: — Powiedzże mi panie Janie, co cię przypędziło na jarmark? Zapewne jakaś ważna przyczyna, skoro ruszyłeś się z domu?
— Konia chciałbym kupić, a co prawda, mam w tem trudność. Oglądałem kilka, i nie mogę się zdecydować na wybór, nie jestem wielki znawca...
— Dopomogę ci w tem bardzo chętnie. Wybierzemy razem; jako stary, mam niejakie doświadczenie.
— Bardzo będę wdzięczny...
— Za pół godziny jestem na twoje usługi, wpierw muszę załatwić interesantów, którzy na mnie czekają.
Ze spuszczoną głową, wzdychając, poszedł Karpowicz do swoich interesantów, wiedząc naprzód, że ciężka czeka go z nimi przeprawa... W posiwiałej, brzemieniem wieku i trosk nieustannych przygniecionej głowie tworzył różne kombinacye, które miały się rozbić o opór rudego Wigdora. Szanowny ten finansista razem z towarzyszami oczekiwał