w mieszkaniu jednego z licznych swych krewnych i odbywał ze wspólnikami naradę. Zdania były podzielone. Jedni mówili, że Karpowicz jest całkiem dobry puryc, i że należy go jeszcze przez czas jakiś trzymać, bo gospodaruje porządnie, jest pracowity, nie traci i kilka rodzin żydowskich ma z niego wcale przyzwoite życie; drudzy dowodzili, że takiemi względami nie trzeba się powodować. Nie będzie Karpowicz, będzie inny w Zawadkach, a nie idzie o osobę, lecz o materyał Rozprawiano o biednym człowieku jak o wole, czy ma jeszcze przez kilka lat chodzić w jarzmie, czy lepiej bez długiego zachodu kazać go zarżnąć. Przeważyło zdanie Wigdora, który orzekł, że już czas skończyć, nie dlatego, żeby miał do Karpowicza jakąś specyalną nienawiść lub antypatyę, wcale nie, ale tak wypadło z interesu.
Trzeba koniecznie, żeby rata Towarzystwa z Zawadek nie została zapłacona, żeby ten mająteczek wystawiono na sprzedaż i żeby Wigdor go kupił. Operacya nietrudna; ażeby ją wykonać, dość przeciąć nitki kredytu. Postanowienie takie zapadło, Wigdor Zawadki kupi. Wolno Karpowiczowi, starać się o pieniądze na zapłacenie raty, gdzie mu się podoba.
Niech się stara; wszak nie brak miasteczek i nie brak żydów, ale że ci żydkowie kredytu odmówią, to pewnik. Wigdor potrzebuje mieć Zawadki, a potrzebuje nie dlatego, żeby się chciał przenieść z karczmy do dworu i nie dlatego, żeby miał chęć bawić się w gospodarstwo — co mu po tem? Zawadki potrzebne mu na inny użytek. Wigdor ma upatrzonych ludzi, którzy rozkupią grunta na kawałki i dobrze zapłacą. Karczma zostanie przy Wigdorze, a na ziemi bę-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/66
Ta strona została skorygowana.